Go back

Gravelem po słynnych toskańskich białych drogach

Toskania była na mojej liście miejsc do odwiedzenia od dawna: słynne białe drogi z rzędami cyprysów na poboczu, łagodne zielone wzgórza po horyzont, winnice, piękne stare miasta i (oczywiście) pyszna włoska kuchnia.

Na pierwszy rzut oka region wydaje się stworzony pod gravela: gęsta sieć szutrowych dróg, ciekawa kultura kolarska (z wydarzeniami w stylu Strade Bianche czy Eroica Montalcino) i wspaniałe widoki.

Przez ostatnich kilka lat coraz bardziej przekonuję się do pomysłu, że rower to idealny środek transportu do zwiedzania: odpada zamartwianie się miejscami parkingowymi, prędkość to idealny balans między zbyt szybkim samochodem a powolną pieszą wędrówką. A wysiłek fizyczny usprawiedliwia degustację lokalnych przysmaków w dużych ilościach.

W tym roku, razem z Jolą i Gerardem, zdecydowaliśmy się na tygodniowy pobyt w Toskanii. Pomysł był prosty: oderwać się od miejskiego życia, jeździć na rowerach i jeść dużo włoskiego jedzenia.

Dzień 1: Montepulciano - Monticchiello - Pienza - San Quirico d'Orcia - Montefollonico

↔ 60 km | △ 1450 m | Głównie gravel

Wyjazd rozpoczęliśmy z wysokiego c, podążając trasą zaczerpniętą z filmiku bikeshow.cc. Autor twierdzi w nim, że trasa ta jest “najpiękniejszą trasą gravelową w jego życiu”, więc oczekiwania były wysokie. Zdecydowaliśmy się jednak na pewne modyfikacje: przede wszystkim skróciliśmy trasę, ponieważ mieliśmy pięć dni na zobaczenie reszty regionu. Poza tym potrzebowaliśmy rozgrzać nogi.

Trasa zdecydowanie spełniła oczekiwania: była po prostu piękna. Ale nie da się zaprzeczyć, że ukończenie jej kosztowało nas sporo wysiłku: podjazdy były krótkie ale strome, gravel miejscami wymagał uwagi, a temperatury nie pomagały. Jak na porę roku (środek wiosny), słońce paliło mocno i wyciskało z nas poty. Mimo to trasa bardzo nam się podobała i była świetnym wstępem do wyjazdu. Zwłaszcza ostatni fragment, wzdłuż trasy Eroica, zachwycił nas i dodał energii.

Dzień 2: Montepulciano - Moticchiello - Pienza - Lucciola Bella - Montepulciano

↔ 60 km | △ 1150 m | Głównie asfalt

Po wymagającym pierwszym dniu, zdecydowaliśmy się na chwilę opuścić szutrowe drogi i trzymać się asfaltu. Dzień rozpoczął się pochmurnie, ale już po chwili powróciła tak piękna mieszanka zieleni i niebieskiego.

Zdecydowaliśmy się pojechać do Pienzy i zatrzymać się tam na obiad i lody. Warto odwiedzić to miasteczko, chociaż wydaje się ono nieco zatłoczone turystami, którzy przyjeżdżają zobaczyć pobliską drogę znaną z filmu Gladiator.

Dzień 3: Montepulciano - Torrita di Siena - Sinalunga

↔ 42 km | △ 790 m | Głównie asfalt

Nie da się ukryć, że po intensywnych dwóch dniach, nasze nogi domagały się odpoczynku. Widzieliśmy jednak, że już następnego dnia czeka nas całodniowa ulewa, więc zdecydowaliśmy się na nieco krótszą trasę w kierunku północnym. Pojechaliśmy do Torrita di Siena i Sinalunga. Zwłaszcza ta pierwsza miejscowość okazała się pozytywnym zaskoczeniem: stare miasto to ciasne uliczki i piękne ceglane ściany.

Dzień 4: Odpoczynek

Prognoza pogody nie kłamała: dzień czwarty upłynął pod znakiem ulewnego deszczu. Zaryzykowaliśmy wyjście na targ w Montepulciano; ulewa złapała nas dopiero w drodze powrotnej. To był zdecydowanie zasłużony dzień odpoczynku.

Dzień 5: Montepulciano - Monticchiello - Bagno Vignoni

↔ 60 km | △ 1000 m | 70% asfalt | 30% gravel

Planując trasę na ostatni dzień zdecydowaliśmy się połączyć te miejsca, która najbardziej nam się podobały. Dodatkowo odwiedziliśmy Bagno Vignoni, małe miasteczko znane już w czasach rzymskich z wód termalnych. Ostatecznie, trasa okazała się najlepszą z przejechanych: idealny balans pomiędzy bocznymi asfaltowymi drogami a białymi szutrami, a pochmurne niebo dodawało zdjęciom pewnej dramaturgii.

Dzień 6: Powrót do Sieny i Florencji

Dzień szósty rozpoczął się od zjazdu w deszczu do stacji kolejowej (8km i 200m w dół od naszego domku) na pociąg do Sieny. Po oddaniu rowerów mieliśmy jeszcze trochę czasu na zwiedzanie Sieny i Florencji.